niedziela, 25 marca 2012

Przygotowania do drogi


Podstawową sprawą był oczywiście samochód. Po długich poszukiwaniach stanęło na kupnie starej Toyoty Hi Ace, rocznik 1986 (dobry rocznik!). Był to campervan, w bardzo dobrym stanie. Ostatnimi właścicielami była przyjemna rodzina z Anglii, która rzadko kiedy wybierała się w jakąkolwiek podróż, więc auto było czyste i zadbane. Widzieliśmy się z właścicielami dwukrotnie, towarzyszyła temu rodzina w komplecie, to znaczy trójka małych dzieci. Najstarszy chłopczyk, około lat 5, zdradził nam kilka szczegółów, o których jego tata zapewne wolałby nie wspominać, bo okazało się, że parę rzeczy szwankuje...  Jednak gdy ostatecznie zapadła decyzja o sprzedaży samochodu, chłopiec naprawdę nie chciał się z nim rozstać, oczy zaszły mu łzami, a my nie wiedzieliśmy jak zareagować. Obiecaliśmy mu, że będziemy o niego dbać i, że auto dostanie swoje własne imię, a po podróży trafi w dobre ręce. Na przednich siedzeniach były nałożone trzy kolorowe t-shirty z nadrukowanymi twarzami różnych komiksowych stworków. I tak już zostało, stworki zjechały z nami pół Australii. Koniec końców uznaliśmy, że wszystkie towarzyszące kupnie samochodu okoliczności powinniśmy uznać za dobrą karmę i bez żalu patrzeć w przyszłość. Campervan był nieco dłuższy od standardowych, które widzieliśmy wcześniej. Dzięki temu był też bardzo przestronny: mieściło się w nim wszystko, czego mogliśmy potrzebować w czasie tych dwóch miesięcy, które mieliśmy spędzić na drodze. Była tam mała lodówka, zlew z automatycznym dopływem wody z głównego baku, szafki, rozkładany stolik i wygodne siedzenia-pufy, które w dowolnym momencie można było w kilka chwil przekształcić w naprawdę duże, wygodne łóżko. Bak został skonwertowany na tzw. duel fuel, czyli samochód palił zarówno benzynę jak i mógł działać na gaz. Stwierdziliśmy, że taka opcja być może zaoszczędzi trochę wydatków na drogą (choć i tak tańszą niż w Europie) benzynę. No i pozostała jeszcze kwestia imienia. Po długich namysłach padło na Kozi. Transkrypcja nie gra tutaj większej roli, mogło równie dobrze być Cozzie, Kozzie, Cozi, i tak dalej... Dlaczego? Ano dlatego, że Drifter zna się trochę na historii Polski i wie, że nazwisko pewnej postaci historycznej połączyło nasze narody. Chodzi o Kościuszkę. Gdy Sir Edmund Strzelecki eksplorował Australię, jako pierwszy biały człowiek wspiął się na jej najwyższy szczyt. Wierzchołek wzgórza miał mu nasunąć na myśl widok krakowskiego Kopca Kościuszki. A jako, że Naczelnik był postacią w ówczesnym świecie znaną międzynarodowo i w pamięci potomnych zapisał się jako wolnomyśliciel-kosmopolita, to Strzelecki nadał górze nazwę GóryKościuszki (Kościuszko Mount). I tak już zostało. A park narodowy, który rozciąga się dookoła to Kościuszko National Park. Produkują nawet piwo z krystalicznej, górskiej wody, która pochodzi z Gór Śnieżnych, gdzie ów park narodowy się znajduje. Tyle, że Australijczycy nijak nie potrafią wymówić tej nazwy, więc na miejscu trzeba wymawiać Koziosko.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz