Podstawową sprawą był oczywiście samochód. Po długich
poszukiwaniach stanęło na kupnie starej Toyoty Hi Ace, rocznik 1986 (dobry rocznik!). Był to
campervan, w bardzo dobrym stanie. Ostatnimi właścicielami była przyjemna
rodzina z Anglii, która rzadko kiedy wybierała się w jakąkolwiek podróż, więc
auto było czyste i zadbane. Widzieliśmy się z właścicielami dwukrotnie, towarzyszyła temu rodzina w komplecie, to znaczy trójka małych dzieci. Najstarszy chłopczyk, około lat 5, zdradził nam kilka szczegółów, o których jego tata zapewne wolałby nie wspominać, bo okazało się, że parę rzeczy szwankuje... Jednak gdy ostatecznie zapadła decyzja o sprzedaży samochodu, chłopiec naprawdę nie chciał się z nim rozstać, oczy zaszły mu łzami, a my nie wiedzieliśmy jak zareagować. Obiecaliśmy mu, że będziemy o niego dbać i, że auto dostanie swoje własne imię, a po podróży trafi w dobre ręce. Na przednich siedzeniach były nałożone trzy kolorowe t-shirty z nadrukowanymi twarzami różnych komiksowych stworków. I tak już zostało, stworki zjechały z nami pół Australii. Koniec końców uznaliśmy, że wszystkie towarzyszące kupnie samochodu okoliczności powinniśmy uznać za dobrą karmę i bez żalu patrzeć w przyszłość. Campervan był nieco dłuższy od standardowych, które widzieliśmy wcześniej. Dzięki temu był też bardzo przestronny: mieściło się w nim
wszystko, czego mogliśmy potrzebować w czasie tych dwóch miesięcy, które
mieliśmy spędzić na drodze. Była tam mała lodówka, zlew z automatycznym
dopływem wody z głównego baku, szafki, rozkładany stolik i wygodne
siedzenia-pufy, które w dowolnym momencie można było w kilka chwil
przekształcić w naprawdę duże, wygodne łóżko. Bak został skonwertowany na tzw. duel fuel, czyli samochód palił zarówno benzynę jak i mógł działać na gaz. Stwierdziliśmy, że taka opcja być może zaoszczędzi trochę wydatków na drogą (choć i tak tańszą niż w Europie) benzynę. No i pozostała jeszcze kwestia imienia. Po długich namysłach padło na Kozi. Transkrypcja nie gra tutaj większej roli, mogło równie dobrze być Cozzie, Kozzie, Cozi, i tak dalej... Dlaczego? Ano dlatego, że Drifter zna się trochę na historii Polski i wie, że nazwisko pewnej postaci historycznej połączyło nasze narody. Chodzi o Kościuszkę. Gdy Sir Edmund Strzelecki eksplorował Australię, jako pierwszy biały człowiek wspiął się na jej najwyższy szczyt. Wierzchołek wzgórza miał mu nasunąć na myśl widok krakowskiego Kopca Kościuszki. A jako, że Naczelnik był postacią w ówczesnym świecie znaną międzynarodowo i w pamięci potomnych zapisał się jako wolnomyśliciel-kosmopolita, to Strzelecki nadał górze nazwę GóryKościuszki (Kościuszko Mount). I tak już zostało. A park narodowy, który rozciąga się dookoła to Kościuszko National Park. Produkują nawet piwo z krystalicznej, górskiej wody, która pochodzi z Gór Śnieżnych, gdzie ów park narodowy się znajduje. Tyle, że Australijczycy nijak nie potrafią wymówić tej nazwy, więc na miejscu trzeba wymawiać Koziosko.
"...nie ma chyba drugiej części świata, tak bardzo zasługującej w przyszłości na zbadanie, jak wielki kontynent Nowej Holandii, nie tylko bowiem nie znamy jeszcze dokładnie jego kształtu, ale nie mamy żadnego chyba wyobrażenia o jego bogactwach." George Forster in Voyage round the World in His Britannic Majesty's Sloop "Resolution" commanded by Capt. James Cook, 1772-1775
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz