niedziela, 25 marca 2012

Australia Day

26 stycznia Australia obchodzi swoje narodowe święto. To rocznica, gdy kapitan Arthur Philip (późniejszy Gubernator Australii) założył pierwszą stałą osadę, kolonię karną przy Port Jackson, dzisiejsze Sydney. Gdy parę lat wcześniej kapitan Cook przybył do brzegów Nowej Południowej Walii i postawił swoją stopę w Zatoce Botanicznej, był to początek nowożytnej historii białej Australii. Początek dla jednych, tragiczny koniec dla pozostałych. Stało się, jak stało, ale to właśnie ten rozdział historii upamiętnia się dziś najbardziej. I tu znów zaskoczenie dla tych, którzy spodziewali się wzniosłych słów, parad wojskowych czy czegoś w tym rodzaju. Australia Day to po prostu doskonała okazja do tego, aby mieć dzień wolny od pracy, pójść na plażę i zorganizować całodzienną imprezę dla przyjaciół i sąsiadów, zazwyczaj we własnym ogródku pod domem. Przy dobrej pogodzie (a są na to duże szanse, bo styczeń to sam środek australijskiego lata) w grę wchodzą rozrywki takie jak: ping pong na świeżym powietrzu, obowiązkowe BBQ, pływanie w domowym basenie lub w morzu (zgodnie z osobistymi preferencjami) oraz przygotowywanie drinków i dbanie o to, żeby turystyczne lodóweczki pełne zimnego piwa cały czas były odpowiednio schłodzone. Czegóż więcej chcieć do szczęścia! Muszę jednak zaznaczyć, że niektórzy Australijczycy odmawiają jedzenia opisanego już przeze mnie wcześniej mięsa kangura w ten dzień. Mówią, że jakoś tak głupio jeść własne godło narodowe w Australia Day. Roztkliwia mnie to :) Patriotycznym akcentem są oczywiście wszechobecne flagi oraz akcesoria, aby samemu wyglądać jak jedna wielka, chodząca australijska flaga: naklejki na paznokcie, tatuaże na całe ciało i tak dalej. W zaopatrzeniu w powyższe przedmioty przodują oczywiście Chińczycy, którzy w swoich sklepikach są przygotowani na wszystkie święta w odpowiednim czasie, od Walentynek zaczynając, a na Chanuce kończąc. 








Drifter ma jeszcze jedną tradycję wraz ze znajomymi. Wszyscy mianowicie jesteśmy uzależnieni od muzyki, w związku z czym, co roku o godzinie 12:00 rozpoczyna się odliczanie "Hottest 100", czyli 100 najpopularniejszych, wybranych przez radiosłuchaczy piosenek minionego roku. Odliczanie trwa prawie 6 godzin, głosowanie i listę przebojów prowadzi Radio Triple J, znane z tego, że jest radiem niekomercyjnym i puszcza albo muzykę rodzimą, propagując tym samym młodych australijskich wykonawców, albo też muzykę alternatywną z innych zakątków świata. Jest to, trzeba przyznać, miła ucieczka od wszechobecnej Rihanny, Lady Gagi i Pitbulla. W tym roku (bez większego zaskoczenia) wygrał oczywiście Gotye i Kimbra z piosenką „Somebody I used to know”. Cóż, przynajmniej patriotycznie, bo oboje są akurat Australijczykami. Ciekawa jestem, czy ta piosenka stała się wszędzie na świecie takim hitem jak u nas, w Polsce. Bo trzeba przyznać, że Gotye wyskakuje już powoli z lodówki. Co za dużo, to niezdrowo, dlatego zamiast rozpisywania się nad jego fenomenem chciałabym polecić kilka znakomitych utworów z pierwszej dwudziestki. Cudowny "Lonely Boy" (The Black Keys) na drugim miejscu, klimatyczne "Midnight City" na miejscu 5 (M83, zagra na tegorocznym Openerze) lub zabawne i świeże "Awkward" (młodziutki duet z Perth, San Cisco). Dobra muzyka, interesujące teledyski i pozytywni ludzie (pełna listat tutaj: 2011's Hottest 100). Dla mnie jednym z najbardziej optymistycznych kawałków na lato w ogóle (starszym, niż z zeszłego roku) jest ten oto utwór duetu Miami Horror, którzy, tak jak Gotye, do współpracy również zaprosili Kimbrę. Polecam zarówno piosenkę jak i wyjątoko pozytywny teledysk. No i jeszcze ta jej sukienka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz